Adamiczna misja na eksperymentalnej, buntem zwarzonej i odosobnionej Urantii, była bardzo trudnym zadaniem. Materialny Syn i Córka dość wcześnie uświadomili sobie trudności i komplikacje, związane z ich planetarnym przydziałem. Jednak odważnie wzięli się do pracy, aby rozwiązywać te różnorodne problemy. Jednak, kiedy chcieli przystąpić do najważniejszego zadania, do eliminacji ułomnych i zdegenerowanych jednostek z ras ludzkich, doznali pełnej konsternacji. Nie potrafili rozwiązać dylematu, nie mogli też szukać porady u swych przełożonych, zarówno na Jerusem jak i na Edentii. Przebywali tutaj odosobnieni i dzień za dniem stawali w obliczu jakichś nowych i skomplikowanych problemów; niektóre z nich zdawały się niemożliwe do rozwiązania.
W normalnych warunkach, pierwszym posunięciem Planetarnego Adama i Ewy byłoby zapewnienie współpracy ras ludzkich oraz ich mieszanie. Na Urantii sprawa ta wyglądała prawie beznadziejnie, gdyż rasy ludzkie, podczas gdy zdrowe biologicznie, nigdy nie były oczyszczane z niedorozwiniętych i ułomnych mutacji.
Adam i Ewa znaleźli się na globie zupełnie nieprzygotowanym do głoszenia braterstwa ludzkości, na świecie błądzącym po omacku w skrajnej duchowej ciemności, dotkniętym chaosem, wyjątkowo pogmatwanym przez niepowodzenie misji poprzedniej administracji. Umysłowość i etyka stały na tak niskim poziomie, że Adam i Ewa, zamiast zacząć pracować nad ujednolicaniem życia religijnego, musieli zacząć na nowo nawracać mieszkańców planety na najprostsze formy wierzeń religijnych. Powinni zastać jeden język, gotowy do porozumiewania się, ale stanęli w obliczu światowego chaosu setek dialektów lokalnych. Żaden Adam, na służbie planetarnej, nie znalazł się nigdy na bardziej pogmatwanym świecie; przeszkody zdawały się nie do przezwyciężenia a problemy niemożliwe do rozwiązania przez istotę stworzoną.
Adam i Ewa byli odosobnieni a przygniatające poczucie samotności, które im doskwierało, znacznie się pogłębiło na skutek wczesnego odlotu zarządców komisarycznych, Melchizedeków. Tylko pośrednio, drogami klasy anielskiej, mogli się kontaktować z jakąkolwiek istotą spoza planety. Powoli ich odwaga słabła, duch upadał a czasem i wiara nieomal się chwiała.
I taki jest prawdziwy obraz konsternacji, dręczącej te dwie szlachetne dusze, kiedy rozważały zadania, w obliczu których stanęły. Obydwoje w pełni zdawali sobie sprawę z gigantycznych wysiłków, jakich wymagało wypełnienie ich planetarnego przydziału.
Prawdopodobnie żaden Syn Materialny z Nebadonu nigdy nie stanął w obliczu tak trudnego i pozornie beznadziejnego zadania, jakie było udziałem Adama i Ewy, w żałosnej sytuacji Urantii. Kiedyś jednak osiągnęliby sukces, gdyby tylko byli bardziej dalekowzroczni i cierpliwi. Oboje, zwłaszcza Ewa, byli ogólnie mówiąc zbyt niecierpliwi; nie byli przygotowani na tak niezmiernie długi sprawdzian wytrzymałości. Chcieli zobaczyć jakieś natychmiastowe wyniki i je ujrzeli, ale skutki okazały się w najwyższym stopniu zgubne, zarówno dla nich, jak i dla ich świata.